wtorek, lutego 13, 2018

Nigdy nie mów nigdy

Jest takie słowo, co tysiąc razy się zmienia.
Jest słowo, co trudne jest do spełnienia.
Jest takie słowo...
                                     Mama pod prąd



A jest nim... NIGDY. Nie ma chyba takiego słowa, którego bym mniej nie dotrzymała.


wstyd niedotrzymane obietnice


W ciągu życia tyle się przecież zmienia i my również. Uczymy się, obserwujemy, wyciągamy wnioski. Wiedząc to, coraz ostrożniej wypowiadam słowo NIGDY. Staram się wystrzegać przed nim przede wszystkim, gdy mam ochotę wypowiedzieć je pod wpływem emocji. 

Istnieje przecież cały barwny wachlarz innych słów, których można by użyć zamiast tego jednego: 

często
czasami,
rzadko
od czasu do czasu
sporadycznie
niekiedy
okazjonalnie
nieraz

O wiele bezpieczniej ich używać niż mówić:

NIGDY 
         PRZENIGDY
                          W ŻYCIU
                                      ZA NIC NA ŚWIECIE
                                                                   W ŻADNYM RAZIE.

Kiedy byłam na studiach, mówiłam, że NIGDY nie wyjdę za obcokrajowca. I co? I wyszłam.


niedotrzymane obietnice ślub
zdjęcie: Warsztat Spojrzeń

Kiedy mieszkałam za granicą, mówiłam, że NIGDY nie wrócę do Polski. I co? I wróciłam. Tutaj możecie przeczytać, jaki był główny powód mojego powrotu do kraju.

Zanim zaszłam w ciążę, mówiłam, że NIGDY nie będę mieć dziecka. I co? I mam i bardzo je kocham.


niedotrzymane obietnice dziecko
zdjęcie: Warsztat Spojrzeń
Kiedy byłam w ciąży, mówiłam, że:

NIGDY nie przeczytam żadnej książki dla kobiet w ciąży. I co? I mam już ich całą półkę. Co więcej, śmiem twierdzić, ich ilość będzie stopniowo wzrastać.

* NIGDY nie pójdę do szkoły rodzenia. I co? I poszłam. Co prawda poszłam w ostatniej chwili (na niecały miesiąc przed porodem). Dobrze, że były miejsca. Zapisałam się, bo wpadłam w panikę, że jednak nie jestem na poród w ogóle przygotowana, że nie wiem, jak to wygląda, co mnie czeka. Na szkole rodzenia obawiałam się tego co najgorsze. Ogólnie nie lubię spędów ludzi mi nieznanych. A tutaj dodatkowo nie dość, że będę w sali z innymi obcymi mi osobami, to będziemy poruszać temat bardzo intymny: ciąża. 

Oczami mojej przerysowującej wszystko wyobraźni widziałam już, jak mój brzuch będą dotykać nieznane mi kobiety, na których twarzach będzie malował się uśmiech z tych z rodzaju nawiedzonych, jak choćby ten u recepcjonistki w studio masażu z serialu "Przyjaciele":




W przezwyciężeniu lęku przed szkołą rodzenia nie pomógł mi też obrazowy opis lekcji jogi dla kobiet w ciąży, jakiej doświadczyła Rachel Cusk. W swojej książce "Praca na całe życie. O początkach macierzyństwa" napisała: "Pojawiam się o wyznaczonej porze i siadam wraz z sześcioma czy siedmioma innymi ciężarnymi w kręgu na podłodze. Instruktorka siedzi po turecku w środku kręgu. Nigdy wcześniej nie przeżyłam takiego spędu osobników swojego gatunku. Wyglądamy jak uwięzione za tymi brzuchami, niczym więźniowie za kratami, niczym ludzie potrzebujący pomocy. (...) Instruktorka opowiada nam o własnym doświadczeniu porodu. Było jogiczne i pozytywne. Wspomina chwilę, w której doznała olśnienia: zrozumiała, że ciężarne kobiety potrzebują tego, aby inni ludzie byli dla nich mili. (...) Potem pada polecenie, żeby dobrać się w pary. Mocno studzi to mój entuzjazm. Ja nie chcę nikogo do pary. Tak naprawdę chcę jak najszybciej wrócić do domu. Ale w milczeniu wybieram, czy też zostaję wybrana. Jak się okazuje, mamy się teraz nawzajem masować. (...) Ja mam być masowana. (...) Zamykam oczy. Jestem sztywna jak stal. Instruktorka wydaje polecenia szeptem, jakby w pomieszczeniu obok ktoś spał. (...) Po masażu przychodzi pora na herbatę i ciastka czekoladowe. Wymawiam się czymś i wychodzę". 

Ponieważ jedna moja koleżanka była w szkole rodzenia i bardzo miło to wspomina, odważyłam się zapisać (oczywiście na wszelki wypadek do tej samej szkoły). I, jak się okazało, strach ma wielkie oczy. W szkole rodzenia nikt nikogo nie dotyka, jest miło, nie jest nachalnie, żadna kobieta ciebie nie zagaduje, jeśli nie masz na to ochoty, a tym bardziej cię nie dotyka. Jednym słowem, polecam. Ja chodziłam do Rodzinnego Centrum Położniczego Koala w Krakowie.

* NIGDY nie urodzę naturalnie. Dlaczego nie jest możliwa teleportacja dziecka z wewnątrz na zewnątrz!? - myślałam. Dlaczego tak się nie da??? I co? I rodziłam siłami natury.


niedotrzymane obietnice poród naturalny

* NIGDY nie będę miała znieczulenia zewnątrzoponowego. Przecież to niebezpieczne (tak wtedy myślałam, a okazuje się, że wcale takie nie jest) I co? I miałam znieczulenie. I całe szczęście. Tak dzięki niemu odpoczęłam, że aż zasnęłam. Potem wypoczęta, bo przecież wyspana, i bez żadnego bólu (a wręcz ze śmiechem) urodziłam. 

* NIGDY, a przynajmniej przez pierwszy miesiąc nie będę zmieniać pieluchy dziecku. Przecież muszę sobie odbić ciążę. Niech tę wspaniałą czynność wykonuje mój mąż będący na urlopie ojcowskim. W końcu we współczesnych związkach powinna być równość. Mówiłam, że będę jak Rachel Green z Przyjaciół, która pieluch nie zmieniała. I co? I pieluchy zmieniałam (oczywiście mój mąż również). A były to zarówno jednorazowe pieluchy ekologiczne, jak i pieluszki wielorazowe.




* NIGDY nie będę karmić piersią. Przecież mi się cycki zdeformują! Jak to będzie wyglądać! Ja młoda jeszcze jestem. I żeby coś mnie ssało dzień i noc?! O fu! I co? I karmię już 11 miesięcy.


niedotrzymane obietnice karmienie piersią
zdjęcie: Warsztat Spojrzeń

* Moje początkowe "NIGDY nie kupię laktatora", szybko zmieniło się na "Wystarczy mi ręczny", aż w końcu przeszło w: "Aaaaa!!! Jaki laktator elektroniczny jest najlepszy???" Zdecydowałam się na laktator Lansinoh z opisu srokao.

* Potem mówiłam: NIGDY nie będę karmić butelką. Cyce na ulice! Mam prawo karmić w miejscach publicznych! No ale przyszła zima. Plus ja przecież jeżdżę MPK. A do tego hmm zima nie zima, jak karmić, kiedy ławki w parkach są ustawione w kierunku alejek? Stres, stres, stres. Próbowałam. Nie wyszło. I co? Kiedy wychodzę, karmię butelką...

NIGDY nie dam swojemu dziecku smoczka, kiedy będę chciała mieć chwilę ciszy od płaczu. I co? I daję mu smoczek od czasu do czasu.


niedotrzymane obietnice smoczek cumel
Syn Sebastian z krabem Sebastianem

* Dziecko NIGDY nie będzie spało w naszej sypialni. Musimy zachować choć odrobinę intymności. I co? Nasz syn śpi z nami w pokoju w łóżku dostawce od samego początku.


niedotrzymane obietnice wspólne spanie
zdjęcie: Warsztat Spojrzeń

NIGDY nie będę wstawać do dziecka w nocy. Muszę przecież się wyspać! Niech się wypłacze, to potem zaśnie. I co? I wstaję za każdym razem. Kiedy zaczyna płakać o 4 nad ranem oczywiście ze spokojem (przecież ja się nigdy nie denerwuję :P) i z uśmiechem na ustach, mówię do dziecięcia swego "Słoneczko, jak bardzo raduję się z tego, że po raz trzeci tej nocy mnie informujesz, że znowu się rozbudziłeś. Dziękuję Ci za tak dobrą komunikację na linii dziecko-matka. Następnym razem, proszę Cię, na wszelki wypadek, informuj mnie jeszcze głośniej". ;-) I mimo że na zewnątrz emocje poskramiam, wewnątrz czasem odczuwam to, co Phoebe podczas niepomyślnie zakończonej gry w Pacmana:


* NIGDY nie będę matką siedzącą* w domu z dzieckiem. I co? I na razie taką jestem. 
* Oczywiście "siedzenie" oznacza: bieganie za raczkującym dzieckiem po całym mieszkaniu, odczepianie dziecka od klamek w drzwiach i oknach, nóg krzeseł, stołów, obudowania wanny; firanek (O! Znowu spadła firanka!); noszenie dziecka na rękach, usypianie dziecka poprzez bujanie nim w rytm bardzo monotonnej muzyki na lewo, na prawo, na lewo, na prawo, na lewo, na prawo; uspokajanie dziecka, które się czegoś przestraszyło, jest zmęczone, w coś się uderzyło, bo koniecznie musiało przejść pod tym stołkiem, a nie naokoło; karmienie, przebieranie upaćkanego (po raz kolejny tego samego dnia oczywiście) ubrania, no bo inaczej jedzenie byłoby przecież nudne; zmiana pieluchy (ostatnio na stojąco, bo na leżąco mały się nie daje. A co! Musi być ciekawie!). Dużo jest codziennie tego siedzenia, nie uważacie? :P 

Podpisuję się ręką i nogą pod opisem siedzenia w domu przy dziecku, jakie zostało przedstawione przez Joannę Woźniczko-Czeczott w jej książce "Macierzyństwo non-fiction. Relacja z przewrotu domowego.": "Monotonia powtarzanych setki razy czynności sprawia, że wieczorem słaniam się na nogach, mając jednocześnie poczucie, że nic tak naprawdę nie zrobiłam. "Siedzi w domu". Najbardziej frustrujące podsumowanie tej sytuacji".

NIGDY nie krzyknę na dziecko. I co? I krzyknęłam i to niestety już kilka razy.

* W pierwszych latach życia mojego dziecka NIGDY nie puszczę mu telewizora. I co? I puściłam i to nie raz. Bajki i piosenki dałam mu też do oglądania na komórce i tablecie... Zmęczenie rodzica wzięło górę. Łatwo mówić NIGDY, gdy się jeszcze nie ma dziecka.

NIGDY nie będę słuchać makabrycznie powtarzalnych dziecięcych piosenek, tylko puszczać dziecku muzykę klasyczną, lub dobrej jakości utwory gwiazd muzyki lat 70 i 80. I co? I słucham makabrycznie powtarzalne piosenki dziecięcych typu Rosnutki, albo Very Simple Songs. Czyli znowu stało się to, co przepowiadała Joanna Woźniczko-Czeczott: 

"Rewolucja objęła również życie muzyczne w naszym domu. Jak każdy prawdziwy przewrót zmiotła jednym podmuchem stare pieśni i wdarła się z nowymi przebojami. Wyznaję: tak, puszczaliśmy Fallon Góreckiego i Bacha. Tak, słuchała z nami wujów Davida B. i Jimiego H. Ale raczej bez entuzjazmu. (...) 

Najczęściej nucone w kuchni, pod prysznicem i w czasie jazdy na rowerze. Wersja przed:

Shine on You Crazy Diamond - Pink Floyd
Into My Arms - Nick Cave
Thick as a Brick - z półki "Blejk's favourites"
Bang Bang - Kill Bill soundtrack
New York, New York - Frank Sinatra
Don't Let Me Be Misunderstood - Nina Simone

Najczęściej nucone w kuchni, pod prysznicem i podczas innych czynności towarzyszących procesowi tak zwanego siedzenia w domu. Wersja po:

Stokrotka - pieśń ludowa
Muminu-Makuka - Lato Muminków
Miś Koralgol - soundtrack
Mydło lubi zabawę - Fasolki
Szczotka, pasta, kubek, ciepła woda - Fasolki
Na Wojtusia z popielnika - z półki "smooth"".

Dziecięce piosenki są tak powtarzalne, że jak już jakaś wejdzie do głowy, to za Chiny ludowe z niej nie wyjdzie. Te piosenki wwiercają się w mózg, który potem je odtwarza u mnie podczas dnia, a u mojego męża często w nocy, przez co czasem nie może spać i musi zasypiać w słuchawkach na uszach, przez które puszcza sobie jakieś uspokajające dźwięki typu deszcz, morze, ognisko, albo świerszcze. 

Dla wnikliwych, w tym momencie w mojej głowie słyszę taką oto piosenkę dla dzieci. ;-)




NIGDY nie będę prosić o pomoc. Jako matka będę samowystarczalna. I co? I co tydzień proszę mamę o pomoc w opiece nad dzieckiem lub w ogarnianiu mieszkania.

NIGDY nie kupię leżaczka-bujaczka dla dziecka. Nie wydawało mi się to rzeczą nieodzowną, a wręcz zbyteczną. Przecież dziecko powinno być w ramionach matki. I co? I kupiłam rzecz jasna. Wygrała funkcja pomocy mamie w uzyskaniu paru minut dla siebie oraz spokój dzięki poczuciu, że dziecko znajduje się w bezpiecznym miejscu zapięte szelkami. Kiedy mój syn był mały, używałam tego bujaczka, żeby móc wziąć w miarę spokojny prysznic. Sadzałam dziecko na leżaczku w łazience, zapinałam mu pasy, a ja wchodziłam pod prysznic. Miałam dziecko cały czas na oku, a przy okazji wiedziałam, że jest, no dobra, powiem to, U-NIE-RU-CHO-MIO-NE. Pomogło? Pomogło.


niedotrzymane obietnice leżaczek bujaczek


* NIGDY nie kupię dla dziecka kojca, gdyż ograniczałabym w ten sposób jego wolność. I co? I kupiłam (żeby między innymi przyspieszyć opisany wcześniej na blogu proces wychodzenia na spacer). Dzięki kojcowi teraz, kiedy mój syn raczkuje i z bujaczka potrafi się już wykręcić, kojec jest teraz dla mnie takim bezpiecznym miejscem, dzięki któremu jestem w stanie uzyskać parę minut dla siebie choćby, żeby na spokojnie zrobić sobie kawę czy herbatę.

* NIGDY nie wejdę z dzieckiem do galerii handlowej. I co? Weszłam? Oczywiście, że weszłam! Ale bynajmniej nie po to, żeby zrobić zakupy, tylko, aby: w zimie się zagrzać, albo aby uspokoić swoje dziecko, które na bodźce przyrodnicze w parku czasem już nie reaguje. Co innego bodźce w galerii. Tam przecież są jasne światła na suficie, dużo kolorów, muzyka z głośników, a w Galerii Kazimierz w Krakowie w jednym z korytarzy na suficie wyświetlane są animacje. To dopiero czad! I nie tylko dla dziecka. Rodzic może sobie wtedy na kwadrans spocząć na przykład na pobliskiej ławeczce.;-)

* NIGDY nie kupię dla dziecka plastikowego krzesełka do karmienia, bo są brzydkie. I co? Po nieudanych próbach samodzielnego jedzenia mojego synka na pięknym drewnianym krzesełku (dziecko po kilku minutach, a z czasem nawet po kilku sekundach całe się prężyło, robiło się czerwone i nie było już mowy o dalszym jedzeniu), musiałam je odsprzedać i kupić plastikowe krzesełko Antilop z IKEI.


niedotrzymane obietnice krzesełko do karmienia
Pierwszy kontakt z drewnianym krzesełkiem był jeszcze OK. Problemy pojawiły się później.

NIGDY nie będę gotować. I co? Ponieważ postanowiłam karmić dziecko metodą BLW (czyli zero papek i tylko jedzenie domowe), kupiłam już dwie książki kucharskie. Co z tego, że nie wiem jeszcze, jak wyglądają ugotowane buraki, albo, że moim wyznacznikiem, że danie jest gotowe jest woń spalenizny. Uczę się. Może Gesslerową nie będę, ale chyba nikogo nie otruję. ;)

* NIGDY nie pójdę z dzieckiem do restauracji, gdyż mogłoby to negatywnie wpłynąć na komfort innych klientów lokalu. I co? I poszłam, i to nie raz. 


niedotrzymane obietnice wyjście z dzieckiem

NIGDY nie będę świrować na punkcie sprzątania? I co? I ostatnio podekscytowana zamówiłam 5 ściereczek, co wszystko zetrą. Nota bene, kolejny objaw opisanej już kiedyś pryckości.

* NIGDY nie pozwolę, aby macierzyństwo wpłynęło negatywnie na jakość mojego związku. I co? No niestety łatwo nie jest. Jak to się mówi narzeczeństwo to poezja, małżeństwo to proza, a macierzyństwo to dramat. Nota bene nie pojmuję, jak ktoś może wpaść na pomysł naprawy sypiącego się związku zachodząc w ciążę (!).

* NIGDY nie będę zaniedbywać swoich przyjaciół, kiedy będę matką. I co? Niektórych osób bliskich mojemu sercu nie widziałam już od pół roku jeśli nie dłużej.

* NIGDY nie zaniedbam swoich kotów, kiedy już pojawi się dziecko w domu. Przecież koty były pierwsze. I co? I bywają dni, że nie mam czasu, aby każdego z nich nawet podrapać za uchem, albo pogłaskać po grzbiecie. Dobrze, że koty same o sobie przypominają wskakując mi na kolana, albo łasząc się o nogi.


niedotrzymane obietnice koty dziecko

* NIGDY się nie zaniedbam. Muszę się przecież dobrze czuć w swoim ciele nawet jako matka. I co? Rzadko kiedy udaje mi się wymyć przed południem. Chodzę w za szerokich piżamach, krzywo zapiętych, bo co chwilę trzeba karmić dziecko. Już nie pamiętam, kiedy ostatnio nakładałam cienie na powieki, albo szminkę na usta, nie mówiąc już o obcasach (śmiem twierdzić, że moje stopy się odkształciły i obcasów już nigdy nie zaakceptują). Kiedy mój syn zapada w przedpołudniową drzemkę, zamykam się na moment w łazience, gdzie szybko przemywam twarz tonikiem, nakładam krem i maskuję sińce pod oczami. Do tego jeszcze na policzki nakładam trochę różu, abym nie wyglądała na chorą. Chora nie jestem, ale zmęczona nieprzespanymi nocami owszem, a to na twarzy widać od razu. 

Jedyne dwa NIGDY, jakie udało mi się dotychczas dotrzymać (choć nie bez załamek i chwil zwątpienia) to:

* NIGDY nie podam dziecku mleka modyfikowanego oraz

* NIGDY nie kupię dziecku jedzenia dla dzieci w słoiczkach.

I mimo iż z NIGDY jest u mnie kiepsko, naprawdę mam nadzieję, że:

NIGDY nie będę na tym blogu pisać nieprawdy, osładzać rzeczywistości, aby zyskać większą popularność, czy wciskać Wam niepotrzebnych produktów tylko dlatego, że jakaś firma mi za to zapłaci. A jeśli bym coś takiego zrobiła, to niech mnie gęś kopnie (albo angry bird) i to mocno!




Oraz, że NIGDY PRZENIGDY nie uderzę swojego dziecka. Bo gdyby to się stało, oznaczałoby to dla mnie całkowitą porażkę macierzyństwa oraz tak naprawdę również mojego człowieczeństwa. O tym temacie postaram się napisać niedługo na blogu.

A Wy ilu NIGDY nie dotrzymaliście? ;-) Więcej niż ja? ;-)

2 komentarze:

• Za wszystkie komentarze z góry bardzo dziękuję :-)
• Obraźliwe komentarze będą usuwane

Copyright © 2016 Mama pod prąd , Blogger